sobota, 13 czerwca 2015

Denko maj 2015

Miesiąc maj już minął (co prawda 2 tygodnie temu ale kto tam by się czepiał szczegółów), a zatem pora na kolejne denko. Zebrało się kilka różnych typów kosmetyków, o których nieco więcej mojego słowotoku poniżej.

Szampony

  • Joico K-Pak Color Therapy - o ile dobrze liczę, moje poszukiwania szamponu idealnego trwają już jakieś... 2.5 roku? Przez ten czas wypróbowałam dziesiątki różnych produktów różnych firm, od takich za parę złotych po takie za dwucyfrową kwotę powyżej 50zł - i zawsze coś było nie tak. Albo przetłuszczały mi się włosy w błyskawicznym tempie, albo szampon robił mi z nich po kilku miesiącach tragiczne, łamliwe siano. O produktach Joico usłyszałam po raz pierwszy dawno temu w filmiku Bubzbeauty na Youtube, a przypomniałam sobie o nim dopiero wtedy,  gdy skończyły mi się już pomysły na to, jaki kolejny szampon wypróbować. Zwłaszcza, że cena troszeczkę uszczupla portfel. Najpierw kupiłam miniaturkę odbudowującego K-Pak Damage Therapy - starczył na 2 mycia i efekt przeszedł moje oczekiwania (w dodatku dostałam komplement, że fajnie się obcięłam... a ja tylko umyłam włosy nowym szamponem!) no ale.... właśnie, jak już jakiś szampon mega nawilża i odżywia włosy tak, że odblask wali po oczach to jednocześnie powoduje super szybkie przetłuszczanie na skórze głowy :/ Sięgnęłam więc po Color Therapy i... aktualnie zaczęłam drugie opakowanie. Znaczy się, jestem bardzo zadowolona. Dobrze chroni kolor, świetnie oczyszcza ale także nawilża i zmiękcza włosy (z czasem - im dłużej się go stosuje, tym lepszy efekt). Po 2 miesiącach widzę wyraźną poprawę stanu kosmyków. No i nie powoduje przyspieszonego przetłuszczania! Na razie jest jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić, że mój ci on ale bardzo dobrze rokuje. Polecam.
  • Timotei Jericho Rose Wymarzona Objętość - kupiłam to coś, gdy czekałam na paczkę zawierającą Joico, której w końcu zajęło to 3 tygodnie :] Taka "zapchajdziura" w tzw. międzyczasie. Obiecanej objętości całkowity brak, w dodatku nie dawał rady utrzymywać świeżości włosów przez 2 dni, a w końcu zaczęła mnie po nim swędzieć skóra głowy. Jednym słowem drogeryjny bubel. Skład miał dobry i bez silikonów, ale co z tego. Szczerze odradzam.
  • GOSH Professional Color Rescue, szampon do włosów farbowanych - na początku stosowania napaliłam się na niego, jak szczerbaty na suchary, gdyż wydawał się być moim ideałem. Świetnie oczyszczał, trzymał włosy w stanie świeżości w ekstremalnych przypadkach nawet do 3 dni, zapobiegał przetłuszczaniu, włosy zyskały wizualnie na objętości, świetnie chronił kolor. Niestety, czas zweryfikował ten pogląd, i to trochę boleśnie. Na początku ciężko było mi dojść, o co kaman, i czemu moje włosy zaczynają się stopniowo przeistaczać w suche, łamliwe siano. Na poszukiwanie winowajcy udałam się we włosomaniackie zakątki internetów, gdzie następnie po odpowiedniej lekturze dotarło do mnie, że to chyba przeproteinowanie, a winowajcą są zhydrolizowane proteiny pszenicy (w składzie INCI pod nazwą Hydrolyzed Wheat Protein). Szampon poszedł natychmiast do kosza (i tak już był na wyczerpaniu). Najgorsze, że naprawdę dużo szamponów i odżywek ma to w składzie. Joico na szczęście nie, i dlatego też moja grzywa zaczyna wreszcie wyglądać, jak człowiek zdrowe włosy powinny :D
 Kosmetyki do ciała


  • Crystal Essence Mineral Deodorant Roll-On Pomegranate - dość powiedzieć, że używam od jakichś 2 lat, najpierw wersję z rumiankiem i zieloną herbatą -  a po wycofaniu tej wersji z Rossmanna (czemu??) przerzuciłam się na granat.
  • The Body Shop Fuji Green Tea żel pod prysznic - tegoroczna nowość; nie ukrywam, że informacja o tej serii mnie niezmiernie ucieszyła, gdyż jestem fanką wszystkiego, co ma zapach/smak zielonej herbaty (w życiu byście się nie domyślili, nie? ;p). To już moje drugie zużyte opakowanie pod rząd, co też mówi samo za siebie. Cudowny, odświeżający, idealny zapach na ciepłą wiosnę i lato. Dobrze się pieni i nie trzeba do tego dużo produktu, dzięki czemu zużywa się wolniej, niż inne. Teraz kuszą mnie produkty z serii Virgin Mojito ;D
 Kosmetyki do twarzy


 Tutaj same miniaturki.
  • Shiseido Anessa Perfect UV Sunscreen SPF50/PA++++ - przyszedł wreszcie czas na zakup legendarnych kremów z filtrem Anessa, a na pierwszy ogień poszła wersja złota. W miniaturce, tak na wszelki wypadek, gdyby coś mi się nie spodobało. Na pewno kupię znowu, tym razem pełne opakowanie ale nie wiem, czy to mój ulubieniec. Na pewno świetnie matuje, ale też podkreśla suche skórki, których jakoś nie potrafię rozgonić na cztery wiatry. No i ten wybitnie silikonowy film na twarzy...
  • Laneige Power Essential Skin Refiner Moisture - lotion z serii podstawowej, wersja nawilżająca. Zimą nie dawał rady, wiosną już był zbyt bogaty i powodował przetłuszczanie cery. Nic specjalnego, nie kupię pełnowymiarowego opakowania.
  • Laneige Original Essence White Plus Renew - to już moja n-ta zużyta miniaturka, używam takich od ponad roku. Razem z lotionem z tej samej serii to moje must-have na wiosnę i lato (w sumie na cały rok), święte graale matujących kosmetyków dla cery tłustej. I na razie nic nie jest w stanie ich pobić. A do tego w błyskawicznym tempie pomagają pozbyć się najbardziej upartych potrądzikowych przebarwień i delikatnie rozjaśniają cerę przy dłuższym stosowaniu. Nawet VC Effector przy nich wymięka. 
A co Wam przypadło do gustu spośród kosmetyków w zeszłym miesiącu?  

 

niedziela, 24 maja 2015

Japońskie i koreańskie kosmetyki - wybrane nowości wiosna 2015, cz.3

Z obiecanych kilku dni zrobiły się blisko 2 miesiące... Ostatnie problemy zdrowotne trochę mnie przybiły i nie miałam ochoty w ogóle funkcjonować, nie mówiąc o blogowaniu, a teraz po prostu nie mam czasu bo przygotowuję się do nowego wyzwania - tak więc najmocniej Was przepraszam za mega-opóźnienie. Ale wreszcie jest! Trzecia i ostatnia część o nowościach na rynkach kosmetycznych w Japonii i Korei. Część pierwszą oraz drugą można przeczytać TUTAJ i TUTAJ.

11. The Face Shop -  popularna marka koreańska oferuje m.in. coś wprost idealnego na lato - tudzież upalną wiosnę - a mianowicie Natural Sun Eco Ice Air Puff Sun SPF50/PA+++.
Jest to produkt typu 3w1: krem z filtrem, podkład oraz kosmetyk chłodzący. Otóż produkt ten, po nałożeniu gąbeczką umieszczoną w górnej części opakowania, ma dawać naszej skórze uczucie odczuwalnej temperatury zewnętrznej -5C. Ciekawe. Może wypróbuję. Kosmetyk nie zawiera produktów odzwierzęcych. Zawiera natomiast niacynamid (witaminę B3), a także oczyszczony ekstrakt z kiełków słonecznika i adenozynę plączące się gdzieś w "ogonie" składu.
Kolejną nowością jest krem z serii Blanclouding, White Moisture Cream.

Producent twierdzi, że skóra staje się o 90% bardziej nawilżona i o 85% gładsza po użyciu tego kremu. Kosmetyk ma także stopniowo rozjaśniać cerę. Zawiera pantenol, betainę, niacynamid, olejek z ziaren makadamia i ekstrakt z ziaren quinoa.
W serii tej znajdziemy również serum.
W sezonie wiosna/lato 2015 w ofercie TFS pojawił się też spory wybór odświeżonych wersji dotychczasowych kremów/spray'ów z filtrami (mają też chłodzące do ciała!), jak i całkiem nowe, np. Natural Sun Eco Super Defense Sun Cream SPF50/PA+++. Produkt zawiera 600µg ekstraktu ze słonecznika. Ekstrakt ten jest zresztą obecny w większości filtrów tej firmy.
 
Oprócz tego do wyboru mamy inne, m.in. mający ograniczać wydzielanie sebum, niezapychający porów lekki filtr w żelu Sebum Control Moisture Sun SPF40/PA+++, czy też filtr w kremie Power Long-Lasting Sun Cream SPF50/PA+++.
Przy okazji, nie dajcie się zmylić słowu "natural" w nazwach kosmetyków, które przedstawiłam - zawierają one choćby filtry chemiczne oraz inne składniki, które nie mają nic wspólnego z organicznymi ekoproduktami.  
Osoby z tłustą cerą może natomiast zainteresować Oil Control Water Cushion SPF50/PA+++ - przy okazji, ostatnio obserwuje się istny wysyp poduszek! Kosmetyk jest poto-, sebum- oraz wodoodporny, daje też chłodzący efekt na skórze. Do wyboru są 2 odcienie: V201 Apricot Beige oraz V203 Natural Beige.



12. Hada Labo - wiem, HL już było ale w międzyczasie pojawiła się edycja limitowana, Kiwamizu Lemon Lotion z dodatkiem witaminy C i o zapachu cytryny - nie mogłam tego przemilczeć :D
Jako, że jest to edycja limitowana, nie znajdziecie tego produktu na oficjalnej stronie HL.

13. Holika Holika - nie wiem, kto od kogo zerżnął ten pomysł, ale sami zobaczcie, gdzieś już to widzieliśmy.....

Krem BB Aqua Petit Jelly Ice Cooling BB SPF50/ PA+++. Też chłodzi. Też z gąbeczką. W dodatku ma właściwości przeciwzmarszczkowe i rozjaśniające.
Ciekawostką jest też filtr o zabawnej nazwie Dazzling Sunshine Perfection Sun Block SPF50/ PA+++
Ciekawostką tą jest mianowicie, oprócz standardowych filtrów UVA i UVB, określony faktor RSF (Radical Sun Protection Factor). A cóż to takiego, zapytacie. Otóż faktor RSF to stosunek liczby wytwarzanych w skórze wolnych rodników w czasie, gdy jest ona chroniona filtrami do ich liczby wytwarzanej w sytuacji, gdy skóra jest wystawiona na bezpośrednie działanie słońca bez ochrony filtrów (zakłada się, że skóra została poddana zarówno w jednym, jak i drugim przypadku działaniu tej samej dawki promieni UV). Faktor ten ma różną wartość w zależności od zastosowanych w kosmetyku typów filtrów. Jest on używany w celu wzmacniania działania filtrów chroniących przed promieniami UVA, zmniejszając oksydację komórek skóry. W przypadku tego kosmetyku Holiki faktor RSF wynosi 42, co oznacza, iż w skórze "schowanej" za barierą tego kosmetyku zachodzi o 97.6% mniej oksydacji, niż w przypadku skóry bez ochrony filtrów. Zastrzega się, że dzieje się tak, gdy filtr regularnie reaplikujemy w ciągu dnia wg ogólnych zaleceń. 
Oprócz tego kosmetyk zawiera, uwaga, "Sunshine Pleasure Complex" (na stronie można znaleźć także wersję zapisywaną jako "Pleasur" - Engrish wciąż żywy :D), czyli kompozycję lilii, chabra bławatka, rumianku, róży jerychońskiej, róży alpejskiej oraz gardenii tahitańskiej, które koją i nawilżają cerę.
A jak komuś chłodku wciąż mało, może sobie go zapewnić także w nocy, kupując Skin & Good Cera Frozen Sleeping Pack.
Niestety, w tym przypadku cera schłodzi się tylko do -3.8C (cóż za precyzja pomiaru!). 
Ja dziękuję, postoję. Miałam niedawno próbki zwykłej wersji kremu Good Cera i stwierdzam, że kosmetyk można, za przeproszeniem, o kant d*** rozbić. Kiedyś wpadły w moje ręce także próbki z serii Caviar, które mnie tak koszmarnie wysypały, że musiałam cerę jeszcze ze 2 tygodnie leczyć. Tak więc do kosmetyków Holiki podchodzę z rezerwą bo najlepszej jakości one nie są.

Aqua Petit Jelly Ice Cooling BB 
Dazzling Sunshine Perfection Sunblock 
Skin & Good Cera Frozen Sleeping Pack 

14. Skin79 - koreański producent m.in. popularnych kremów BB, znany każdej początkującej entuzjastce azjatyckiej pielęgnacji, wypuścił niedawno na rynek maseczki płachtowe/ sheet masks. Do wyboru mamy: nawilżającą (fioletowa; z kwasem hialuronowym i olejkiem arganowym),  oczyszczającą (zielona), ujędrniającą (brązowa), odświeżającą (pomarańczowa) oraz wygładzającą (różowa).

Przy okazji możecie zauważyć, że producent zmienił czcionkę logo firmy. Kosmetyki Skin79 są jednymi z najczęściej podrabianych na świecie, dlatego też co jakiś czas kombinują a to przy opakowaniach, a to przy napisach.
Inną, moim zdaniem genialną, propozycją tejże firmy są 10 Seconds Mask.
Są to maseczki płachtowe nasączone tonerem (lotionem), emulsją oraz produktem typu essence. Idealne do użycia:
*gdy spieszymy się rano i nie mamy czasu nałożyć wszystkich produktów nawilżających po kolei przed wyjściem z domu, 
*do poprawek makijażu
*po ćwiczeniach/ siłowni
*podczas podróży
*do nawilżenia rąk.
W opakowaniu znajduje się 20 maseczek. Jak dla mnie, super pomysł!
Przypominam, że od niedawna mamy oficjalną stronę internetową Skin79 po polsku oraz stronę na facebooku.


15. Laneige - ta firma też już była w pierwszym poście ale w międzyczasie pojawiła się kolejna nowość, która mnie bardzo zainteresowała. Chodzi o Lip Sleeping Mask.
Moje usta generalnie nie wyglądają jakoś specjalnie dobrze przez większość roku, a jesienią oraz zimą to już prawdziwy koszmar. Nie noszę wtedy żadnych pomadek, a od tintów trzymam się z daleka bo wysuszone, popękane usta i odchodzące skórki nie wyglądają atrakcyjnie, a mimo nieustannego smarowania dobrej jakości balsamami ten błędny cykl nie ustaje aż do wiosny. Dlatego bardzo zainteresował mnie tenże produkt i mam zamiar go wypróbować. Jest to taki sleeping pack - tyle, że smarujemy nim usta na noc. Zawiera on ekstrakty z truskawek, malin, żurawin, borówek, jeżyn, itp., a do tego witaminę C. Ma za zadanie "rozpuszczać" suche skórki i wygładzać usta, kiedy my sobie smacznie (dosłownie, hehe) śpimy.


To by było na tyle :-) Które produkty ze wszystkich części serii najbardziej chcielibyście wypróbować?

wtorek, 31 marca 2015

Japońskie i koreańskie kosmetyki - wybrane nowości wiosna 2015, cz. 2

Zanim przejdę do rzeczy, chciałabym przeprosić za błędy, jakie wkradły się do pierwszej części o nowościach. Chodzi konkretnie o informacje na temat sleeping pack'u Laneige - przez długi czas koreańska strona internetowa marki nie chciała mi się ładować i w związku z tym informacje o produkcie oraz jego zdjęcie musiałam zaczerpnąć ze strony malezyjskiej. Okazało się niestety, że Malezja ciągle sprzedaje starą wersję. Na szczęście wspomnianą stronę udało mi się niedługo po opublikowaniu postu w końcu załadować i zastąpić nieaktualne info oraz zdjęcie nowymi. Część pierwszą można przejrzeć TUTAJ. 
Przejdźmy zatem do kolejnych nowinek.

6. Innisfree - koreańska firma wprowadziła nową serię, Jeju Sparkling Mineral, w której znajdziemy: krem, skin (czyli lotion), essence, lotion (czyli emulsję), mgiełkę oraz piankę i proszek mineralny do mycia twarzy.
Na tym zdjęciu promocyjnym brakuje pianki.
Stosujemy je w kolejności: pianka -->  proszek --> skin --> essence --> lotion --> krem --> mgiełka. 
Pianka pierwsza z lewej -  brakuje za to mgiełki :p
Składnikiem "przewodnim" serii, obecnym w każdym produkcie, jest bogata w minerały, gazowana woda termalna z wyspy Jeju, która ma dogłębnie nawilżać oraz oczyszczać. Seria jest "6-free" - czyli wolna od parabenów, składników odzwierzęcych, oleju mineralnego, barwników, sztucznych zapachów oraz toksycznego imidazolidinyl urea.
Szczególnie ciekawym produktem w tej serii jest proszek do mycia twarzy. Zawiera on m.in. sodę oczyszczoną, a także ekstrakty ze skórki pomarańczowej i zielonej herbaty. Produkt składa się z dwóch saszetek. Nalewamy do miski 1.5-2l ciepłej wody, wsypujemy zawartość saszetki nr 1, po czym czekamy, aż się całkowicie rozpuści. Następnie wsypujemy to, co znajduje się w saszetce nr 2 i mieszamy do wytworzenia się bąbelków. Zamykamy oczy i mamy dwie opcje:
1) zanurzamy twarz w wodzie na 2-3 minuty (oczywiście z przerwami na oddech ;D) i pozwalamy bąbelkom masować i oczyszczać naszą cerę, lub
2) pomagając sobie rękami, opłukujemy twarz energicznymi chluśnięciami, również przez 2-3 minuty.
Według mnie seria przedstawia się interesująco. I tak, mam ochotę spróbować produktu lub dwóch. 

Przy okazji - ostatnio daje się zaobserwować wśród koreańskich kosmetyków nowy trend anty-pyłowy - kilka firm wprowadziło do swoich ofert produkty mające oczyszczać cerę z, tudzież chronić przed "złym" pyłem i zanieczyszczaniami nawiewanymi, a jakże, z Chin! Nie ma to jak wymyślić ciekawy powód do wciśnięcia ludziom kolejnych ton kosmetyków, czyż nie? Trzeba przyznać, że marketingowcy są bardzo kreatywni w kreowaniu kolejnych wydumanych nisz rynkowych.
Zostawiając jednak sarkastyczny ton w tyle, przejdźmy do prezentacji jednego z produktów, które taką "ochronę" oferują - Innisfree Smart Foundation SPF35/ PA++ Dust Block.
 
Jest to podkład, który ma chronić skórę przed "szkodliwym wpływem środowiska" poprzez "powleczenie jej ochronnym filmem". Można go mieszać z bazami do podkładów lub innymi podkładami Innisfree, w zależności od typu i potrzeb cery. Do wyboru są 3 odcienie oznaczone numerami: 13, 21 oraz 23. 


Nowością jest także seria Whitening Pore, w której z kolei znajdują się: pianka, skin (lotion), serum, krem do oczu, krem oraz sheet mask (maseczka płachtowa).
Jak łatwo się domyśleć, jej zadaniem jest rozjaśnianie, wyrównywanie kolorytu, likwidacja przebarwień, ale także oczyszczenie cery, zmniejszenie widoczności porów i produkcji sebum. Seria ta przeznaczona jest do cery zarówno z przebarwieniami, pozbawionej blasku, jak i tłustej. Głównym składnikiem linii jest ekstrakt z mandarynki (bez pestycydów) z - zgadnijcie, skąd? - oczywiście, z czystej i nieskazitelnej wyspy Jeju (jeśli kiedyś będę w Korei to na pewno się tam wybiorę). Seria ta również jest "6-free".

http://www.innisfree.co.kr/ShopNewPrdList.do 

7. Etude House - tutaj mamy 3 nowe kosmetyki z linii Zero Sebum. Sporo osób pyta o kosmetyki do cery przetłuszczającej się, dlatego piszę o tej serii. Jest ona podobna do linii No Sebum od Innisfree. Nowymi produktami są: żel matujący, puder matujący oraz kosmetyk do masażu twarzy, rozpuszczający nadmiar sebum zalegającego w porach.

Żel nie zawiera silikonu i ma sporo ekstraktów roślinnych w składzie ale niestety ma pudrowe wykończenie - czego ja osobiście nie znoszę.
Przy okazji: EH również ma swoją anty-pyłową serię o nazwie Dust Cut ;)

http://www.etude.co.kr/event.do?method=view_new&bbsCd=ET&OnGoing=Y&bltnCntSeq=1057


8. Hada Labo - znana japońska marka wprowadziła ostatnio na rynek 2 nowe produkty. Jednym z nich jest żel z dwoma typami kwasu hialuronowego, witaminą C (niestabilną jej formą) oraz ekstraktem z liści oczaru wirginijskiego - Shirojyun Cooling Hyaluron Jelly

Żel ma właściwości nie tylko nawilżające, ale i lekko chłodzące - jest to produkt idealny na upalne, wiosenne oraz letnie dni (na noc też). Kosmetyk ma także lekko napinać skórę. Produkt reklamowany jest jako lotion/ serum/ krem nawilżający/ produkt wygładzający oraz maseczka w jednym. Według producenta wchłania się całkowicie i nie pozostawia lepkiego filmu. Krótki filmik reklamowy z udziałem Maedy Atsuko z mega-popularnej grupy AKB48 można zobaczyć tutaj:
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=03htr4tVtRc
Ja na pewno będę trzymać się od niego z daleka bo 99% kosmetyków o konsystencji żelu mnie okrutnie zapycha. 

Drugi nowy produkt w ofercie to Hada Labo Medicated Gokujyun Skin Conditioner

Jest to produkt do cery problematycznej. Jego głównymi składnikami są kwas ε-aminokapronowy (aminokwas o działaniu przeciwzapalnym), ekstrakt z korzenia lukrecji (działanie rozjaśniające, przeciwzapalne) - aby zlikwidować zaczerwienienia i podrażnienia - a także kwas hialuronowy (niestety, dopiero tuż za połową składu), nawilżający skwalan, ekstrakt z prosa jerozolimskiego/adlay (działanie przeciwutleniające, przeciwstarzeniowe), pstrolistki sercowatej (działanie przeciwtrądzikowe) i rumianku. Nawilża, odżywia, rozjaśnia i zmiękcza cerę podatną na trądzik i problemy skórne. Jego formuła jest łagodna, o zbalansowanym pH. 
Reklama: https://www.youtube.com/watch?v=-abUTDiDhvg

http://www.hadalabo.jp/shirojyun_jelly/
http://www.hadalabo.jp/yakuyou_gokujyun/

9. Juju Cosmetics - tutaj mamy spore zmiany w sztandarowej serii nawilżającej z trzema rodzajami kwasu hialuronowego, znanej wcześniej jako Aquamoist. Linia nosi teraz nazwę Jyunmitsu Moisturizing - szaty graficzne zostały całkowicie zmienione, a składy nieco odświeżone. 
W linii znajdują się: lotion (2 rodzaje: moist /niebieski/ - bardziej gęsty i nawilżający oraz refreshing /zielony/- lekki, odświeżający), esencja, krem oraz krem do demakijażu.  W skład lotionów wchodzi prawnie zastrzeżony przez firmę sfermentowany kwas hialuronowy, który ponoć lepiej wnika w skórę, gdyż ma wielkość zaledwie 1 nm. 

http://www.juju.co.jp/catalog/aquamoist/

10. Bioré UV - w przypadku filtrów japońskiej firmy szata graficzna wszystkich produktów została nieco zmieniona (głównie czcionka); wygląd opakowań trochę bardziej drastycznie. Szkoda, że je zmienili, uwielbiałam poprzednie opakowanie białego filtra Bioré T_T Emanowało takim spokojem... :D No dobra, dosyć filozofowania na temat opakowań, przejdźmy do konkretów. Zmieniono też troszkę składy i tam, gdzie były tylko 3 plusiki w skali PA, dodano czwarty (oprócz tego są 2 filtry z PA++). Oprócz samych filtrów w linii UV Perfect znajdziemy też spray UV Perfect Spray SPF 50/ PA++++ do ciała i włosów, a w linii Aqua Rich - krem BB UV Aqua Rich BB Essence SPF 50/ PA++++.


A tu jest taki fajny przewodnik, których produktów Bioré używać w różnych sytuacjach:
http://www.kao.co.jp/biore/sarasarauv/timing/index.html
Z japońskimi filtrami sprawa ma się tak, że nie można wziąć pierwszego lepszego kremu z filtrem, chlapnąć na twarz i ciało, po czym wyjść sobie w góry i na plażę, bo możemy się na takiej decyzji - dosłownie - sparzyć. Japońskie filtry dzielą się głównie na takie do stosowania "na mieście" (przy czym chodzi tu o przemykanie z domu do pracy/szkoły i z powrotem, a nie całodzienne zwiedzanie w pełnym słońcu!!), inne z kolei są przeznaczone do długotrwałej aktywności fizycznej na świeżym powietrzu (góry, plaża, sport, itp. - te zazwyczaj są wodo-, poto- oraz sebumodporne), a jeszcze inne dublują jako baza pod makijaż. Jeśli zatem chcecie dobrać sobie krem z filtrem, zawsze sprawdzajcie, do jakiego użytku jest przeznaczony. A co do przewodnika Bioré - nawet nie znając ani słowa po japońsku z łatwością można go zrozumieć (ewentualnie pomóc sobie Google Tłumaczem ;p).

http://www.kao.co.jp/biore/sarasarauv/

Za kilka dni część trzecia - i ostatnia!

niedziela, 22 marca 2015

Japońskie i koreańskie kosmetyki - wybrane nowości wiosna 2015, cz. 1

Ostatnio bardzo często widuję tu i ówdzie zapowiedzi nowych kosmetyków, zmian w tych już istniejących oraz odświeżenie wizerunku całych serii. Uznałam więc, że czas na małe podsumowanie, co nowego w trawie piszczy. Oczywiście wszystkiego jest zdecydowanie zbyt dużo, żebym była w stanie to opisać - wybrałam więc najciekawsze, moim zdaniem, nowości.

1. Shiseido Tsubaki - tutaj producenci postanowili odświeżyć serię, zmieniając wygląd opakowań, likwidując praktycznie całą serię Head Spa (nieeeeeeeeeeee!!!!! jak mogliście mi to zrobić :'( ), zamiast niej wprowadzając fioletową linię Volume Touch i zmieniając nazwę serii Shining na Extra Moist. [Wie ktoś, dlaczego na rynku japońskim nie ma szamponów do włosów farbowanych? Czy tylko ja źle szukam?]

Nowa seria Volume Touch jest chyba adresowana do kobiet w kwiecie wieku o przerzedzających się włosach - ale z tego, co widzę szampon nie zawiera silikonów, więc bardzo chętnie go wypróbuję, jako że silikony w szamponach przyspieszają przetłuszczanie moich włosów; objętości też moim włosom brak.
Każda seria będzie się składać z szamponu, odżywki oraz treatment (a gdzie maski, ja się pytam?!?!?). 
Pozostawią kilka dodatkowych produktów, który dotychczas były w ofercie, jak serum bez spłukiwania Damage Care, wzmacniający spray z linii Shining oraz Damage Care (pełnowymiarowe opakowanie i wersja "do torebki"), czysty olejek z kamelii, a także serum nabłyszczające Head Spa.



2. Laneige - w sieci aż buzuje od informacji o nowych, dwutonowych pomadkach, nowej wersji niezmiernie popularnego sleeping packu oraz nowych ampułkach z linii White Plus Renew.
Jeśli chodzi o pomadki, które nazywają się Two Tone Lip Bar,
to większość z nich tworzy ciekawy, gradientowy efekt. Niektóre wyglądają beznadziejnie (efekt przygryzionych, tudzież wampirzych ust), niektóre ślicznie. Szczególnie podobają mi się nr. 3, 4, 6 i 7.

Wersja ze strony malezyjskiej

Wersja ze strony koreańskiej, cz. 1
Wersja ze strony koreańskiej, cz.2
A które Wam się podobają?

Kolejną nowością jest ulepszona wersja sleeping packa, zwana teraz Water Sleeping Mask,  

który rzekomo został dopasowany do naszego naturalnego rytmu dobowego, tzn. ma działać jeszcze lepiej, gdy my sobie śpimy z nim na paszczy. Promowanymi w tym produkcie składnikami są Sleep-Tox (oczyszcza cerę), Moisture Wrap (zapobiega utracie nawilżenia), oraz Sleepscent (pomaga się zrelaksować i zasnąć). Oczekujący na patent Sleepscent powstał dzięki olejkom esencjonalnym z ylang ylang, róży, kwiatu pomarańczy, drzewa sandałowego i innych.
Ostatnio przy okazji zamawiania rzeczy na Yesstyle zamówiłam wreszcie próbkę tegoż sleeping packu i.....srodze się zawiodłam. Internety pieją, blogerki och-ują i ach-ują, a tu takie coś....? I gdzie ten zapach Sleepscent, który ma pomagać zasnąć, bo ja nic nie czuję (a węch to ja mam dobry)? Nie mówiąc o tym, że marnie nawilża. Coś mi się wydaje, że ta próbka musiała być przeterminowana bo niemożliwe, żeby to był taki bubel :P Zamówię ją jeszcze raz, tym razem z bardziej sprawdzonego źródła.

Przedźmy zatem do kolejnej nowości, a mianowicie White Plus Renew Spot Ampoule.

Ampułka jest w sumie taką skoncentrowaną wersją essence z tej samej linii (z której ja jestem BARDZO zadowolona). Producent podaje, że zawiera 2 razy więcej składnika Mela-Crusher /rozbijającego nadmiar melaniny w skórze/, 2 razy więcej ekstraktu z polisacharydów zielonej herbaty, 2 razy mocniej rozjaśnia/nawilża; zawiera także witaminę B5, a 11% składu to stabilna pochodna witaminy C. Faktycznie jest stabilna, sprawdziłam już skład.
Jedna ampułka ma starczyć na tydzień (wyliczyli, że w jednej mieści się 28 porcji), a ampułek w całym opakowaniu jest 4. Czyli mamy zapas na miesiąc.  
Two Tone Lip Bar 
Water Sleeping Mask
White Plus Renew Spot Ampoule

3. NOV - firma odświeżyła nieco swoją serię kremów z filtrami, zmieniła składy tu i tam oraz wprowadziła nowy produkt, NOV UV Milk EX SPF32/PA+++, którego wg producenta można zmyć wodą, jest lekki, nie czuć go na skórze i nadaje się dla całej rodziny. 




Filtry tej firmy polecane są dla skóry wrażliwej. Jeśli szukasz dobrego filtra wyłącznie mineralnego/fizycznego, to właśnie coś dla Ciebie. Wszystkie filtry NOV, oprócz nowego, są uootaafuruufu, czyli wodoodporne ("waterproof" w katakanie - ten japoński jest czasami uroczy! ;p). 

http://www.nov.jp/shop/lp/novuvex_1503cp.aspx 

4. Shiseido Anessa - tego roku Shiseido wprowadza nowy produkt (edycja limitowana) do linii kremów z filtrem Anessa. Jest to spray z filtrem do ciała i włosów (tak, tak!) Anessa Perfect Essence UV Spray SPF50/PA++++

 
Zostawia na skórze satynową warstwę, która się nie lepi i nie bieli. Jest wodoodporny.

http://www.shiseido.co.jp/anessa/about.html?rt_bn=fb20150320#feat-2

5. Kanebo Allie - Allie również wprowadziło na rynek nową, ulepszoną wersję filtra Allie Extra UV Gel (Mineral Moist) N /w rankingu japońskiego portalu Cosme zdobył tytuł najlepszego kremu z filtrem 2014/, który zwie się teraz Allie UV Mineral Moist NEO SPF50/PA++++, a którego reklamuje znana aktorka Keiko Kitagawa.  Króciutki filmik reklamowy można obejrzeć tu:  https://www.youtube.com/watch?v=waOr1tgxjqY.


Kosmetyk jest wodo-, poto- i sebumodporny; może być stosowany podczas wypoczynku w górach, nad morzem, uprawiania sportów na zewnątrz, jak i po prostu w mieście. Można go aktualnie nabyć w niezwykle, jak na japoński rynek, pojemnym opakowaniu 90g oraz standardowym 40g. Jest bezzapachowy i zawiera m.in. kwas hialuronowy, kolagen oraz ekstrakt z prosa jerozolimskiego. 
http://www.kanebo-cosmetics.jp/allie/products/ 

Część druga już w tym tygodniu!

niedziela, 15 marca 2015

Liese Prettia Foam Color Dark Chocolat [recenzja + skład]

SKŁAD/INCI:
Środek koloryzujący/ Colouring agent:
Aktywne składniki/Active ingredients: p-Aminophenol, m-Aminophenol, Toluene-2,5-Diamine, Resorcinol, 2,4- Diaminophenoxyethanol HCl; Pozostałe składniki/Other ingredients: Water, C12-14 Pareth 12, Sodium Laureth Sulfate, Ethanolamine, Alcohol, Ammonium Hydroxide, Polyquaternium-22, Sodium Cocoyl Glutamate, Ammonium Chloride, Fragrance, Sodium Sulfite, Ascorbic Acid, Myristyl Alcohol, Sodium Hydroxide, Disodium EDTA, Sodium Benzoate, Sodium Hydroxide Solution, Royal Jelly Extract, Hydrolyzed Silk Solution, Rubus Idaeus (Raspberry) Extract, Butylene Glycol, Alcohol Denat.
Środek rozjaśniający/ Oxidising agent:
Aktywny składnik/ Active ingredient: Hydrogen Peroxide; Pozostałe składniki/ Other ingredients: Water, Steartrimonium Chloride, Ceteth-2, Propylene Glycol, PPG, Behenyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Etidronic Acid, Lanolin Acid, Sodium Hydroxide Solution, Oxyquinoline Sulfate, Phosphoric Acid.
Odżywka do włosów/ Hair conditioner: Water, Stearyl Alcohol, Dimethicone, Stearoxy Propyl Dimethylamine, Dipropylene Glycol, Lactic Acid, Isopropyl Palmitate, Fragrance, Dipentaerythrityl Hexahydroxystearate/ Hexastearate/ Hexarosinate, Amodimethicone, Benzyl Alcohol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Lanolin Acid, Hydroxyethylcellulose, Hydrogenated Castor Oil Hydroxystearate, Malic Acid, Jojoba Esters, Ceteareth-7, PEG-45M, Caramel, Ceteareth-25.

Przyszedł wreszcie czas na pierwszą z mojej strony recenzję farby Liese Prettia Foam Color. Już chyba nie raz wspominałam na blogu, jakim uwielbieniem darzę ten produkt - pomimo jego wad. Zawsze jednak byłam zbyt leniwa na robienie zdjęć "przed", "po" i "jak wypłukuje się kolor", tudzież o tym po prostu zapominałam. Najbardziej jednak chyba odstraszał mnie skład do przetłumaczenia - a właściwie 3, z osobna do każdego produktu. Nawet sobie chyba nie wyobrażacie, jak ciężko było mi przetłumaczyć składy tej farby!! A ile godzin nad tym spędziłam, to tylko ja wiem. Zazwyczaj tłumaczenie składów nie sprawia mi większych problemów, chociaż z japońskimi to nieraz niezła zabawa w kotka i myszkę. Mimo wszystko myślałam, że arkana japońskich składów mam już zgłębione i nic mi nie straszne ale... się troszkę przeliczyłam. W tym przypadku, mając do czynienia z chemikaliami niespotykanymi na co dzień w normalnych kosmetykach typu krem do twarzy, było naprawdę ciężko czegokolwiek się doszukać. I te ich japońskie nazwy własne zamiast międzynarodowej nomenklatury, a do tego nawet po kilka wersji nazw jednego, tego samego składnika...! Ale wreszcie dałam radę, przebrnęłam i dzięki temu możecie się dowiedzieć, co w farbie siedzi ;)

Dlaczego tak lubię Liese? Farba podbiła moje serce głównie tym, że daje mi możliwość szybkiej i całkowicie bezproblemowej zmiany koloru włosów na o wiele jaśniejszy od mojego naturalnego. Mój naturalny kolor to coś, co określiłabym jako ciemna, gorzka czekolada. W skali fryzjerskiej chyba 5, nie pamiętam. Odcień niebrzydki ale nadszedł kiedyś moment, że mi się znudził i zapragnęłam popróbować różnych kolorów, pókim młoda i jeszcze nie wyglądam dziwnie z pomarańczowymi włosami na głowie ;p Zanim zaczęłam wariacje z Liese, przez ok. 2 lata wywalałam mnóstwo pieniędzy na koloryzację profesjonalnymi farbami u fryzjera - na brązy na tym samym poziomie koloru. Któregoś razu napomknęłam mojej fryzjerce, że chciałabym jaśniejszy odcień. Na co ta roztoczyła przede mną "wspaniałą" wizję dekoloryzacji lub rozjaśniania - do wyboru, co kto lubi. "A....to jak będę miała odrosty, to za każdym razem cała zabawa będzie od nowa...?", pytam, i słyszę "tak" w odpowiedzi. Od razu wiedziałam, że tędy nie pójdę bo od dawna mam problem z wypadaniem włosów i suchymi końcami, a tu jeszcze miałabym im fundować taką masakrę...? Dziękuję, postoję.
Mniej więcej w tym czasie dowiedziałam się o Liese i czym prędzej zamówiłam swoje opakowanie na ebay. 
Czasami czytam komentarze na polskich blogach pod postami o tej farbie typu: "podziwiam za odwagę, ja bym się bała tej farby użyć", albo: "ta farba wydaje się być idealnym rozwiązaniem dla mnie ale bałabym się jej użyć" i nie rozumiem, czego się tak kobitki boją. Że farba ugryzie? Że włosy wyjdą na zielono? Serio? Mam wrażenie, że tylko przez to, że farba jest z Azji (tak daleko, z jakiegoś dzikiego kraju... ;))) ) wiele osób nie wiadomo co sobie wyobraża na jej temat, zupełnie tak, jakby nie była po prostu kolejną farbą, jakich w Europie mamy wiele.
Wracając do tematu. 
Kolejna rzecz, którą uwielbiam w Liese to naturalnie wyglądające odcienie (oczywiście nie wszystkie, chodzi mi tu głównie o brązy). Do szału doprowadzało mnie to, że wszystkie fryzjerskie brązy miały nienaturalny czerwony podton i do takiego się wypłukiwały; z kolei te, które go nie miały, były zimne, a takich nie lubię. Niedawno pani w drogerii Hebe próbowała mi z rozpędu wcisnąć przy kasie coś do farbowanych włosów i się trochę zmieszała, jak spojrzała na moją grzywę, po czym stwierdziła: "wydaje mi się, że pani włosy są naturalne, taki ładny kolor, ale mimo wszystko polecam nasz produkt XYZ, który [blablabla]" :D Nie powiem, miałam ubaw. 
Jeśli chcecie przejrzeć całą gamę kolorów, to TUTAJ opisałam całą japońską linię, natomiast TUTAJ możecie zobaczyć kolory na resztę Azji.  

Dzisiaj zajmę się odcieniem Dark Chocolat (tak, Chocolat a nie Chocolate) z japońskiej linii kolorystycznej. Wiem jednak, że identyczny odcień znajduje się również w wersji na Azję Płd.-Wsch., pod tą samą nazwą. Tam jednak farba występuje pod nazwą Liese Creamy Bubble Color. Farba jest kolejnym produktem, którego otrzymałam do recenzji dzięki współpracy z Berdever - ale muszę zaznaczyć, że używam jej regularnie od dawna (tzn. od 2 lat), dlatego napiszę też o swoich ogólnych wrażeniach.

Jest to moim zdaniem najładniejszy odcień brązu z tejże gamy - wyraźnie czekoladowy, głęboki, ciepły.




Zaznaczona jedna kuleczka oznacza, że jest to jeden z najciemniejszych dostępnych odcieni w ofercie.
A oto, co znaleźć można w opakowaniu (wybaczcie kiepskiej jakości zdjęcia z telefonu):

Ta duża buteleczka z nr. 2 to środek rozjaśniający z wodą utlenioną. Buteleczka nr. 1 to środek koloryzujący. Różowo-srebrna saszetka po lewej to odżywka - starcza na 2 użycia ale ja jej raczej nie stosuję bo to taka typowa bomba silikonowa i ani trochę nie nawilża. Saszetki lądują więc w kącie i czekają na lepsze czasy typu wyjazd, kiedy to zabieram je sobą, zamiast dźwigać pełne opakowania. Do tego mamy jeszcze taką różowy aplikator na buteleczkę nr. 2, którego nakładamy po wymieszaniu farby i rozjaśniacza, rękawiczki oraz ulotkę (w tym przypadku wyłącznie po japońsku ale w wersji na resztę Azji jest po chińsku i angielsku).
Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli nie zastosujecie się ściśle do instrukcji, to efekt nie będzie taki, jaki być powinien. Przede wszystkim farba powinna stać w pomieszczeniu o temperaturze 20-30°C co najmniej godzinę przez rozpoczęciem farbowania. 
W instrukcji napisane też jest, że farbowanie powinno odbywać się w pomieszczeniu ciepłym, a jednocześnie dobrze wietrzonym. Wydaje mi się, że tego produktu chyba najlepiej używa się w krajach typu Singapur - no bo skąd mam w Polsce wytrzasnąć ciepło i powiew świeżego powietrza w mieszkaniu jednocześnie, poza porą lata (i to pod warunkiem, że jest upalne)?  Zimą jeszcze pół biedy, u mnie kaloryfery są zawsze na maksa, a łazienka to najcieplejsze pomieszczenie w całym domu. Gorzej z przewietrzeniem, bo jak tylko choćby uchylę drzwi, to robi się wyraźnie chłodniej. Dlatego zazwyczaj po prostu je zamykam i duszę się oparami - a te akurat są wyjątkowo mocne. To jedna z wad tej farby. Najgorzej jest wiosną i jesienią, kiedy jeszcze/już jest chłodno w mieszkaniu, a już/jeszcze nie grzeją/nie jest ciepło. Wtedy niestety farba nie pokrywa siwych włosów w 100%. Żeby było jasne - kolor wychodzi tak samo dobrze bez względu na porę roku, tylko po prostu nie pokrywa wszystkich siwych włosów, kiedy pomieszczenie, w którym przeprowadzamy koloryzację jest chłodne. Mimo wszystko nie zraża mnie to, bo zalety jak dla mnie przeważają nad wadami. 
Jedną z kolejnych zalet jest choćby łatwość stosowania. Mam zerowe doświadczenie w mazianiu pędzlem po włosach i na razie nie chce mi się tego uczyć, a tu? Wystarczy nanieść piankę i gotowe. W tym wypadku mamy jednak kolejną wadę-przeciwwagę: jak bez pędzla, to kolor może nie zostać równomiernie rozprowadzony. Prawda, zdarzyło mi się tak. Ale, jak w każdym przypadku, i tu pomaga doświadczenie. Kiedy już się obeznałam z tą metodą i wiedziałam, ile farby przeznaczyć na każdą część włosów, przestało to dla mnie być problemem. A nawet, jeśli czasem jeszcze zdarzy się, że farba nierówno "chwyci" to jest to raczej gradientowy i naturalny efekt, który mi się akurat podoba. 

Według instrukcji farbowanie należy wykonać dzień po ostatnim myciu włosów; można też tego samego dnia, w którym się je umyło - pod warunkiem, że są całkowicie suche. Ja przed farbowaniem myję je tylko szamponem, nie nakładam żadnych odżywek, żeby silikony nie utrudniały wniknięcia barwnika. Przed  rozpoczęciem farbowania należy sobie oczywiście przygotować gazety do rozłożenia na podłodze i jakiś fartuszek na ciuchy albo stary ręcznik do zarzucenia na ramiona. Oprócz tego dobrze mieć w pogotowiu waciki, płyn do demakijażu - do szybkiego usunięcia przypadkowego chlapnięcia farbą ze skóry czy innych powierzchni - no i tłusty krem, do posmarowania skóry wzdłuż linii czoła, karku oraz uszu, zanim rozpoczniemy farbowanie. Jeśli wszystko gotowe, to należy przejść do wymieszania koloru z rozjaśniaczem.
Przy okazji - rękawiczki dołączone do zestawu są naprawdę dobrej jakości.



Instrukcja podaje, że następnie należy kilka razy przechylić butelkę o 180 stopni w każdą stronę na zmianę, aby wymieszać farbę - ale moim zdaniem to o wiele za mało. Mi całkowite jej wymieszanie zajmuje jakieś 3 minuty. Potem zdejmujemy białą nakrętkę i zakładamy różowy aplikator. Wystarczy ścisnąć butelkę, żeby wyszła piana.

Podczas nakładania farby na głowę bardzo ważne jest, aby na włosach cały czas utrzymywała się piana - nie należy dopuścić do jej zniknięcia, gdyż kolor może wyjść słabiej, niż powinien. Dlatego trzeba co chwilę na to zwracać uwagę i ewentualnie nanosić więcej piany w razie potrzeby. Z tego też względu należy zostawić trochę produktu na dnie butelki, gdyż po zakończeniu farbowania trzeba będzie dodawać pianę tu i ówdzie, gdy czekamy, aż minie wyznaczony czas działania. Im cieplej w pomieszczeniu, tym więcej piany się wytwarza i tym dłużej utrzymuje się ona na włosach. 
Instrukcja podaje, żeby trzymać produkt na włosach 20-30 minut ale ja z uwagi na kilkanaście siwych włosów tu i ówdzie (w tej kwestii akurat złe geny odziedziczyłam ;( ) trzymam zawsze 45-50 minut. Nic mi się nigdy złego z włosami po tej farbie nie dzieje - a wręcz są niesamowicie gładkie, miękkie i lejące podczas mycia, jak po żadnej odżywce. Chyba nawet odżywia aż za bardzo, bo zawsze przez pierwszy tydzień po farbowaniu trochę szybciej mi się włosy przetłuszczają i są aż zbyt gładkie, jak na mój gust. Liese Prettia moim zdaniem jest łagodna, podczas farbowania nie czuję jakiegokolwiek pieczenia skóry głowy. 

A efekty w przypadku tego odcienia u mnie są takie:
Światło dzienne, flesz.

Światło dzienne, flesz.
Naturalne światło dzienne.
Naturalne światło dzienne.

Jeśli chodzi o trwałość, to Liese Prettia zaczyna się wypłukiwać po ok. 1~1.5 miesiąca. Używam profesjonalnych szamponów do włosów farbowanych, więc nie gwarantuję identycznej trwałości, jeśli nie będziecie robić tego samego. Kolor świetnie "chwyta" na włosach nie potraktowanych wcześniej żadną farbą. Co do fragmentów zrobionych uprzednio farbą fryzjerską, to Liese je tylko na jakiś czas przykrywa; kolor w tych miejscach po prostu wypłukuje się szybciej w porównaniu do reszty. Od czasu, kiedy ostatni raz poszłam do fryzjera farbować, odrosła mi już ponad połowa długości włosów, więc nie mam z tym problemu. To chyba było by na tyle... Jeśli chcecie zobaczyć, z jaką łatwością Liese zmienia kolor taki, jak mój na zdecydowanie jaśniejszy - wyczekujcie kolejnej recenzji farby za jakiś czas :)

Farbę możecie nabyć u Berdever TUTAJ. 

Denko maj 2015

Miesiąc maj już minął (co prawda 2 tygodnie temu ale kto tam by się czepiał szczegółów), a zatem pora na kolejne denko. Zebrało się kilka r...