SKŁAD/INCI: Cyclopentasiloxane, Water, Zinc Oxide, Titanium Dioxide, Methyl Methacrylate
Crosspolymer, PEG-10 Dimethicone, Isodecyl
Neopentanoate, Silica, Mica, Glycerin, Disteardimonium Hectorite, Dipropylene
Glycol, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Leaf
Extract, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Saccharomyces Ferment Filtrate Lysate, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Extract, Orchid
Extract, Camellia Japonica (Camellia) Leaf Extract, Coccinellifera (Opuntia) Fruit Extract, Cyclomethicone,
Magnesium Sulfate, Aluminum Hydroxide, Aluminum Stearate, Vinyl
Dimethicone/ Methicone Silsesquioxane Crosspolymer, Polymethyl Methacrylate, Methicone,
Glyceryl Caprylate, Stearoyl Inulin, Caprylyl Glycol, Sorbitan Sesquioleate, Microcrystalline
Cellulose, Dimethicone / Vinyl Dimethicone
Crosspolymer, Polyglyceryl-6 Polyricinoleate, Triethoxycaprylylsilane,
Dimethicone, Cellulose Gum, Fragrance, Phenoxyethanol, Cl 77492(Yellow Iron Oxide), Cl 77491(Red Iron
Oxide), Cl 77499(Black Iron Oxide).
Przez to, że od czasu do czasu muszę dać moim oczom odpocząć i zamiast soczewek nosić okulary, fakt bycia posiadaczką tłustej cery daje się we znaki i na tym polu (osoby noszące okulary wiedzą, o co chodzi). Wydzielanie nadmiernej ilości sebum powoduje ześlizgiwanie się tychże z nosa, co jest dosyć uciążliwe, tak więc gdy przeczytałam czyjś pozytywny komentarz na temat kremu z filtrami Innisfree, dzięki któremu skóra pozostaje w stanie idealnie matowym przez cały dzień, postanowiłam zaopatrzyć się w próbkę.
Producent reklamuje go w miarę naturalnym składem i zdolnością do utrzymywania cery w stanie perfekcyjnego matu bez względu na temperaturę otoczenia.
Krem ma dosyć niestandardową konsystencję, jest taka... satynowo-kremowa. Dosyć gęsta ale łatwo się rozprowadza. Kolor - brudnoróżowy, co też od razu wzbudziło moje wątpliwości, jeśli chodzi o bielenie lub odznaczanie się na twarzy. Zapach niestety nie jest specjalnie przyjemny, przypomina raczej środki czystości typu cytrynowy proszek do szorowania powierzchni.
Niemądrze zrobiłam, że wypróbowałam go po raz pierwszy rano, na krótko przed wyjściem do pracy... Po nałożeniu na twarz moim oczom ukazała się trupio-blado-różowa facjata, perfekcyjnie odznaczająca się od szyi ;) Ten produkt jest naprawdę dziwny, zostawia taką suchą powłokę. Co gorsza, nawet po kilkunastu minutach krem ani myślał się wtopić na tyle, żeby być niewidocznym. Oprócz tego zaczęłam czuć, jak skóra mi się okropnie ściąga i wysusza, jakbym miała na twarzy mocno ściągającą maskę! Wyglądała koszmarnie sucho, a do tego jakbym miała puder na twarzy. Tego mi było za wiele i szybko zmyłam krem olejem, nałożyłam ponownie ale tylko w miejscu, gdzie okulary dotykają nosa - resztę twarzy potraktowałam tym, co zwykle i wyszłam.
Było dosyć ciepło w ciągu dnia, a mimo tego przez jego większość skóra w tym miejscu pozostawała idealnie matowa, ani kropli sebum; okulary trzymały się perfekcyjnie. Powtórzyłam więc próbę następnego dnia (ale już tylko na nosie) i następnego, aż nagle wyskoczyło mi kilka dużych, bolesnych i czerwonych gul w miejscu, gdzie przez ostatnie dni siedział Innisfree. Przerwałam stosowanie i ponowiłam próbę za kilka dni ale niestety wynik był taki sam, co mnie skutecznie zniechęciło do dalszego używania.
Na zdjęciu powyżej i poniżej widać (mam nadzieję), jak trupio-blado-różowo wygląda skóra w miejscu, gdzie nałożyłam Innisfree No Sebum, w kontraście do naturalnego jej odcienia. Produkt daje efekt płaskiego matu i lekko przypudrowanej twarzy, przynajmniej w moim przypadku.
Przez to, że od czasu do czasu muszę dać moim oczom odpocząć i zamiast soczewek nosić okulary, fakt bycia posiadaczką tłustej cery daje się we znaki i na tym polu (osoby noszące okulary wiedzą, o co chodzi). Wydzielanie nadmiernej ilości sebum powoduje ześlizgiwanie się tychże z nosa, co jest dosyć uciążliwe, tak więc gdy przeczytałam czyjś pozytywny komentarz na temat kremu z filtrami Innisfree, dzięki któremu skóra pozostaje w stanie idealnie matowym przez cały dzień, postanowiłam zaopatrzyć się w próbkę.
Producent reklamuje go w miarę naturalnym składem i zdolnością do utrzymywania cery w stanie perfekcyjnego matu bez względu na temperaturę otoczenia.
Krem ma dosyć niestandardową konsystencję, jest taka... satynowo-kremowa. Dosyć gęsta ale łatwo się rozprowadza. Kolor - brudnoróżowy, co też od razu wzbudziło moje wątpliwości, jeśli chodzi o bielenie lub odznaczanie się na twarzy. Zapach niestety nie jest specjalnie przyjemny, przypomina raczej środki czystości typu cytrynowy proszek do szorowania powierzchni.
Niemądrze zrobiłam, że wypróbowałam go po raz pierwszy rano, na krótko przed wyjściem do pracy... Po nałożeniu na twarz moim oczom ukazała się trupio-blado-różowa facjata, perfekcyjnie odznaczająca się od szyi ;) Ten produkt jest naprawdę dziwny, zostawia taką suchą powłokę. Co gorsza, nawet po kilkunastu minutach krem ani myślał się wtopić na tyle, żeby być niewidocznym. Oprócz tego zaczęłam czuć, jak skóra mi się okropnie ściąga i wysusza, jakbym miała na twarzy mocno ściągającą maskę! Wyglądała koszmarnie sucho, a do tego jakbym miała puder na twarzy. Tego mi było za wiele i szybko zmyłam krem olejem, nałożyłam ponownie ale tylko w miejscu, gdzie okulary dotykają nosa - resztę twarzy potraktowałam tym, co zwykle i wyszłam.
Było dosyć ciepło w ciągu dnia, a mimo tego przez jego większość skóra w tym miejscu pozostawała idealnie matowa, ani kropli sebum; okulary trzymały się perfekcyjnie. Powtórzyłam więc próbę następnego dnia (ale już tylko na nosie) i następnego, aż nagle wyskoczyło mi kilka dużych, bolesnych i czerwonych gul w miejscu, gdzie przez ostatnie dni siedział Innisfree. Przerwałam stosowanie i ponowiłam próbę za kilka dni ale niestety wynik był taki sam, co mnie skutecznie zniechęciło do dalszego używania.
Na zdjęciu powyżej i poniżej widać (mam nadzieję), jak trupio-blado-różowo wygląda skóra w miejscu, gdzie nałożyłam Innisfree No Sebum, w kontraście do naturalnego jej odcienia. Produkt daje efekt płaskiego matu i lekko przypudrowanej twarzy, przynajmniej w moim przypadku.
Nie testowałam, jak trzymają się na nim kremy BB bo uczucie ściągnięcia było nie do zniesienia. Zdecydowanie najgorszy kosmetyk, jaki przyszło mi testować :|
Konsystencja: satynowo-kremowa
Zapach: cytrynowego proszku do szorowania ;]
Efekt: płaski mat, uczucie ściągnięcia i suchości
Cena: 36zł (gmarket)
Pojemność: 50ml
Dostępność: ebay, zagraniczne sklepy internetowe
dobrze że ostrzegasz bo miałam zamiar kupić! Świetny blog.
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć... Jestem pożeraczką filtrów i wiem jak trudno znaleźć jakiś sensowny. Już długo trzymam się Ducray, Melascreen do tłustej skóry i jest najlepszy do tej pory, ale zastanawiam się nad azjatyckimi- miałam tylko jeden i był super, więc myślę co dalej;D Masz jakichś ulubieńców do polecenia?
OdpowiedzUsuńA mam :) Obydwa filtry Hada Labo - z tym, że niebieski jest lepszy, używam go teraz oraz filtr Sofina :) Z azjatyckich filtrów póki co próbowałam tylko tych trzech wymienionych, japońską wersję emulsji Nivea do twarzy (powinien się nazywać raczej 'olej z filtrem' :| ) i kilka koreańskich ale zdecydowanie wolę japońskie. Tak samo wolę japońskie kosmetyki do demakijażu.
Usuń