piątek, 31 maja 2013

Hada Labo UV Moist Emulsion SPF50/ PA+++ [recenzja + skład] [wycofano w 2015]

[Podany skład dotyczy wersji na rynek japoński. Inne wersje mogą się nieznacznie różnić składem.]
SKŁAD/ INCI: Water, Cyclopentasiloxane, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Zinc Oxide, Glycerin, Isononyl Isononanoate, Polymethylsilsesquioxane, Butylene Glycol, Silica, Lauroyl Lysine, Sodium Acetylated Hyaluronate (Super Hyaluronic Acid), Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Hyaluronic Acid (Nano Hyaluronic Acid)Diethylamino Hydroxybenzoyl Hexyl Benzoate, Lauryl PEG-9 Polydimethylsiloxyethyl Dimethicone, Acrylates/Dimethicone Copolymer, Triethoxysilylethyl Polydimethylsiloxyethyl Hexyl Dimethicone, Disodium EDTA, Hydrogen Dimethicone, Methylparaben, Propylparaben.

Emulsja Hada Labo to, póki co, mój ukochany faworyt wśród filtrów przeciwsłonecznych. Był to pierwszy azjatycki krem z filtrami (jeśli nie liczyć Shiseido Urban Environment kupionego stacjonarnie w Sephorze), jaki nabyłam ale od razu wiedziałam, że ciężko będzie innemu go zdetronizować - ma w sobie wszystko, czego wymagam od kosmetyku w tej kategorii. Część z Was może pamięta, że w poście o filtrze The Skin House wspomniałam, jak w trakcie drugiego opakowania HL nagle zaczęłam dostawać lekkich wyprysków, itp. - niestety po dwóch tygodniach byłam zmuszona oddać filtr koleżance. Teraz już wiem, dlaczego tak się stało :] Otóż drugie opakowanie kupiłam od jakiegoś sprzedawcy z ebay z HK (pierwsze z Japonii) i widocznie trafiłam na chińską wersję z lekką przeróbką w składzie bo podczas używania pierwszej butli nie miałam żadnych problemów. Moje obecne, trzecie, opakowanie kupiłam co prawda też od sprzedawcy z HK ale takiego, który wiem, że sprzedaje japońskie kosmetyki przeznaczone na tamtejszy [japoński] rynek, w japońskich opakowaniach, tak więc są one oryginalne - no i wszystko jest znów cacy. 

Emulsja reklamowana jest jako kosmetyk 3w1, czyli:
*filtr przeciwsłoneczny
*nawilżająca emulsja z trzema rodzajami kwasu hialuronowego
*baza pod makijaż/krem BB. Moim zdaniem świetnie spełnia swoje zadanie na wszystkich trzech polach :) Od siebie dodam, że nadaje się również do cery tłustej/mieszanej, z uwagi na swoją lekką, nietłustą i niezapychającą konsystencję.

Kosmetyk dostępny jest w 38ml buteleczce - może się wydawać, że to strasznie mało ale wbrew pozorom starcza na kilka miesięcy (jeśli używamy tylko na twarz i szyję).

Jeśli zależy nam na japońskiej wersji kosmetyków tej firmy, zwracajmy uwagę na logo (niebieskie) - zwrot 'hada labo' powinien być zapisany po japońsku 'ハダラボ' a nie jako 'Hada Labo'

Pojemniczek jest na tyle prześwitujący (pod światło), że nie ma problemu z kontrolą ilości emulsji, jaka nam jeszcze została. Jest on zamykany na wygodną zakrętkę, pod którą znajduje się wąski "dziubek", dzięki któremu łatwo kontrolować ilość nalewanego produktu.


Sama emulsja jest cudownie lekka, nietłusta, ma baaardzo przyjemny, delikatny zapach, który kojarzy mi się z plażą i wakacjami (nakładać to z rana - sama przyjemność ;p), jest dosyć wodnistej konsystencji, więc lepiej uważać przy aplikacji. Przed użyciem trzeba trochę potrząsnąć opakowaniem, żeby kuleczka w środku dobrze wymieszała składniki, inaczej wyleje nam się woda zamiast emulsji.




Bardzo łatwo się ją rozprowadza, ja wolę ją jednak delikatnie wklepywać, zamiast maziać po twarzy w celu utrzymania jak najlepszej ochrony przeciwsłonecznej. Można ją nakładać nawet pod oczy, jest bardzo delikatna i nie podrażnia. Nie bieli, nie lepi się.
Jak widać na zdjęciach poniżej, po nałożeniu uzyskujemy efekt wilgotnej cery.  Po kilku minutach zawsze zauważam u siebie również ogólne "rozpromienienie" cery, wygląda o wiele ładniej, niż bez niczego. Nawet nie rysowałam kresek bo chyba bardzo wyraźnie widać, na której połowie dłoni jest emulsja :)


A teraz hicior - emulsja zapobiega "świeceniu" się tłustej cery! Było to dla mnie totalnie zaskoczenie, ale faktem jest, że nawet w największe upały mojej cerze udaje się uniknąć tłustego blasku przez kilka dobrych godzin. Emulsja utrzymuje świeży efekt przez długi czas nawet, gdy mamy na sobie krem BB. Nie zapycha. Dla mnie rewelacja. Do tego wszystkiego sprawia, że skóra jest niesamowicie mięciutka.
Kremy BB nałożone na nią trzymają się świetnie przez cały dzień, nie spływają, nie warzą się. Dodatkowo HL sprawia, że wyglądają na twarzy bardzo naturalnie, unikamy efektu suchej maski.
Aha, trzeba dodać, że produkt nie zawiera alkoholu - kolejny powód, dla którego jest moim ulubieńcem. Europejskie, ciężkie, tłuste kosmetyki z filtrami mogą się schować przy tej emulsji. Produkt nie jest odporny na działanie potu, sebum czy wody.

Konsystencja: wodnista
Zapach: bardzo przyjemny, delikatny
Efekt: wilgotny blask, promienna cera
Cena: 25~30zł (rakuten)
Pojemność: 38ml
Dostępność: ebay, zagraniczne sklepy internetowe

środa, 22 maja 2013

Innisfree Eco Windy Lip Balm Green Tea [recenzja+skład]



SAD/INCI: Oleic/ Linoleic/ Linolenic Polyglycerides,  Caprylic/ Capric Triglyceride, Squalane, Beeswax, Limnanthes Alba (Meadowfoam) Seed Oil, Astrocaryum Murumuru Seed Butter, Fragrance, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Camellia Sinensis (Green Tea) Extract.


Jakiś czas temu, minionej zimy, robiłam kolejne zamówienie z korea depart i przyszło mi do głowy, że przydałoby się kupić coś na moje okropnie spierzchnięte i wysuszone usta. Przeglądałam na stronie balsamy do ust różnych koreańskich marek i w oko wpadł mi ten oto balsamo-błyszczyk Innisfree.  Zakup błyszczyka na zimę może się wydawać dziwną rzeczą, ale producent zapewnia, iż skutecznie chroni on przed zimnym wiatrem i do tego regeneruje suchą skórę warg. Nie bez znaczenia była dla mnie również informacja, że 99% składników jest naturalnego pochodzenia oraz fakt, że nie zawiera parafiny - nie lubię jej w moich kosmetykach.

Tak więc niedługo potem przyszła paczka i rozpoczęło się testowanie balsamu w ekstremalnych polskich zimowych warunkach :p


Opakowanie jest całkiem duże, zawiera 15 ml błyszczyku. Nie wiem, czemu na zdjęciu tytułowym jest '100%', ma być przecież 99%... jakiś przekręt ;p Na opakowaniu i zakrętce przyklejona jest nalepka, która przerywa się w momencie otwarcia, dzięki czemu wiemy, że nikt przed nami tubki nie otwierał.


Tubka zakończona jest aplikatorem, tak więc balsam jest bardzo wygodny w użyciu; nie lubię paprać sobie palców kosmetykami, jak jestem poza domem i nie ma gdzie umyć k :|
Zapach błyszczyka przywodzi na myśl cytryny, "na upartego" można się doszukać w tej kompozycji zapachowej tytułowej zielonej herbaty ;) Ale ciężko będzie, bo znajduje się ona dosłownie na końcu składu, haha~



Kosmetyk jest dosyć gęsty i dzięki temu całkiem długo trzyma się na ustach. Tutaj może wygląda na żółty, ale po nałożeniu na wargi jest całkowicie przezroczysty. Nie czuje się po nim w ustach żadnego chemicznego/metalicznego posmaku, co często ma miejsce z drogeryjnymi balsamami.

A co do działania.... Hm, muszę stwierdzić, że jeśli chodzi o ochronę przed wiatrem i generalnie ochronę ust przed dalszym wysuszeniem oraz kojące działanie, to balsam spisuje się na szóstkę. Natomiast nie robi absolutnie nic w kwestii nawilżania czy też regenerowania ekstremalnie spierzchniętych ust. Trzeba jednak przyznać, że działał naprawdę kojąco i ochronnie w chwilach, kiedy moje usta wydawały się być papierem ściernym a pogoda nie sprzyjała ich regeneracji; musiałam jednak używać innych tego typu kosmetyków w celu podratowania stanu warg. Teraz na wiosnę jest już dużo lepiej, a więc i balsam Innisfree w zupełności mi wystarcza. Dobrze chroni i przyjemnie się go używa ale na poważniejsze problemy z ustami polecam użyć czegoś innego ;)

Mała uwaga - pod tą samą nazwą funkcjonują 2 balsamy do ust Innisfree, więc nie zdziwcie się, gdy po wpisaniu nazwy produktu do wyszukiwarki zobaczycie zielony sztyft - to inny balsam z tej samej serii ;)

Konsystencja: gęsta
Zapach: cytrusowy
Kolor: przezroczysty
Trwałość: całkiem dobra
Cena: 15zł (korea depart)
Pojemność: 15ml
Dostępność: ebay, zagraniczne sklepy internetowe

niedziela, 19 maja 2013

Dr.G Gowoonsesang Brightening Balm SPF30/PA++ [recenzja+skład]

SKŁAD/INCI: Water, Cyclopentasiloxane, Titanium Dioxide, Talc, Glycerin, Ethylhexyl Methoxycinnamate, PEG-10 Dimethicone, Arbutin, Dipropylene Glycol, Isoeicosane, Zinc Oxide, Cyclomethicone, Triethylhexanoin, Disteardimonium Hectorite, Hexyl Laurate, Magnesium Sulfate, CI 77492 (Yellow Iron Oxide), C12-14 Pareth-3, CI 77491 (Red Iron Oxide), CI 77499 (Black Iron Oxide), Acrylates/ Dimethicone Copolymer, Vinyl Dimethicone/Methicone Silsesquioxane Crosspolymer, Silica, Methicone, Palmitic Acid, Methylparaben, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Betaine, Propylparaben, Tocopheryl Acetate, Aluminum Hydroxide, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Extract, Portulaca Oleracea (Purslane) Extract, Rosa Centifolia Flower Water, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil, Glycosyl Trehalose, Hydrogenated Starch Hydrolysate, Aluminum Stearate, Dimethicone, Fragrance, Butylparaben, Sodium Metabisulfite.

Koreański krem BB Gowoonsesang (właściwie to: Goeunsesang) jest jednym z popularniejszych tego typu kosmetyków nie tylko w Azji, ale i na całym świecie. Firma go produkująca, Dr. G, chwali się, że nad jej kosmetykami pracuje cała armia lekarzy dermatologów, specjalistów z laboratoriów, pielęgniarek i nie wiadomo, kogo jeszcze ;p Być może, ale do mnie takie hasełka nie przemawiają - ot, kolejna strategia marketingowa.  
Krem ma stopniowo rozjaśniać cerę i pomóc jej osiągnąć zdrowy blask - czyli niewiele obietnic, jak na kremy BB. Za to w kwestii noszenia kosmetyk jest całkiem dobry, o czym zresztą świadczy wiele pozytywnych recenzji na jego temat. Jego głównymi składnikami są: arbutyna, woda z płatków róży mchowej oraz ekstrakty z zielonej herbaty i portulaki pospolitej. 

Gowoonsesang ma bardzo przyjemną w nakładaniu, kremową konsystencję; całkiem mała ilość wystarczy do przykrycia całej twarzy - tym bardziej, że ma on mocne krycie. 
Jak widać, jest on koloru jasnobeżowego z lekkim różowym podtonem.

Moja cera ma lekki żółty podton, tak więc po nałożeniu kremu na twarz wyglądałam jak różowy prosiaczek. Szyja bardzo odznaczała się od twarzy - ale jakimś cudem po kilkunastu minutach BB dopasował się całkiem, całkiem - różowy podton już nie był tak widoczny.
Ponadto po spojrzeniu do lustra bardzo zaskoczył mnie efekt - super krycie, istny photoshop! Cera była prawie nieskazitelna, a jednocześnie tak naturalnie wyglądała. "Prawie" bo krem nie dał rady całkowicie zakamuflować dwóch wstrętnych, czerwonych gul, które mi w tamtym czasie wyskoczyły ale to można wybaczyć.
Jeśli chodzi o efekt, to przez kilka minut po nałożeniu bardzo widać pigment, jak przy zwykłym podkładzie; na szczęście produkt szybko wtapia się i wtedy można powiedzieć, że tworzy całkiem naturalny efekt na twarzy - jeśli naturalnym można nazwać to, że nasza cera wygląda tak bardzo nieskazitelnie ;p
Niestety, Gowoonsesang nie ukryje nam rozszerzonych porów, cudów nie ma.



Na zdjęciu powyżej widać, że krem ten ma matowe ale jednocześnie bardzo ładne, satynowe wykończenie. Świetnie się trzyma, naprawdę nie jest łatwo go zetrzeć - po całym dniu oczywiście nie wygląda, jak kilkanaście godzin wcześniej ale nie ściera się ani nie smuży. Co więcej, nie wchodzi w linie czy zmarszczki mimiczne! To jest wyczyn bo niestety prawie wszystkie kremy BB, których używam lub używałam, zaliczyło taką właśnie wpadkę. 
Również jako właścicielka tłustej cery jestem pod wrażeniem - Gowoonsesang zaczął błyszczeć na twarzy dopiero między szóstą, a siódmą godziną w użyciu!
Produkt ma delikatny, przyjemny zapach, tak więc naprawdę miło się go używa. Powiedziałabym, że w szczególności nadaje się na dni, kiedy nasza cera nie prezentuje się najlepiej lub na jakieś wielkie wyjścia, czy też do zdjęć. Ten krem jakością zdecydowanie przewyższa wszystkie znane mi kremy BB.

Mimo tych wszystkich zalet, nie kupię pełnowymiarowego opakowania - mam już mocno kryjący BB, który o wiele lepiej pasuje mi odcieniem i ma lżejszą konsystencję, co mi bardziej odpowiada ;)

Konsystencja: kremowa
Kolor: jasnobeżowy z różowym podtonem
Zapach: bardzo delikatny, przyjemny
Krycie: mocne ale wyglądające całkiem naturalnie
Efekt: matowy z satynowym połyskiem
Cena: 57~60zł (ebay1, ebay2) /cena sugerowana przez producenta: ok. 100zł
Pojemność: 45ml
Dostępność: ebay, polskie i zagraniczne sklepy internetowe



sobota, 11 maja 2013

Lioele Pink Pop Moisture Cream [recenzja+skład] [wycofano w 2014]

SKŁAD/ INCI: Water, Butylene Glycol, Alcohol Denat., Cyclopentasiloxane, PEG/ PPG-17/6 Copolymer, Niacinamide, Betaine, Hydrogenated Vegetable Oil, Cetyl Ethylhexanoate, Stearic Acid, Dimethicone/ Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Vegetable Oil, Sodium Hyaluronate, Dimethicone, Phenyl Trimethicone, Arginine, Allantoin,  Portulaca Oleracea (Purslane) Extract, Adenosine, Bifida Ferment Lysate, Copper Tripeptide-1, Carbomer, Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, CI 14700, Fragrance.

 

Kosmetyk, o którym dzisiaj napiszę, jest jednym z tych, których pewnie nigdy bym nie wypróbowała, gdyby nie idea rozbiórek. Szkoda by mi było kupować pełnowymiarowe opakowanie czegoś, czego nie podejrzewam o jakiekolwiek działanie. Na rynku azjatyckim jest całkiem sporo byle jakich produktów, które dużo obiecują, a nic nie robią i zazwyczaj są to produkty tańszych, popularnych marek typu Skinfood, Holika Holika, Etude House, itp - przynajmniej taką mam o nich opinię, gdyż na kilku kosmetykach tych firm, które miałam, się już "nacięłam". Tak więc do tej pory nie byłam zainteresowana ich ofertą - chyba, że przeczytałam pochlebną recenzję lub ktoś mi coś polecił. Natomiast dzięki rozbiórkom mam szansę wypróbować coś za przysłowiowe "parę groszy" i mam spokój sumienia, że nie wywalam pieniędzy w błoto - w końcu to tylko próbka ;)

 

Krem nawilżający Lioele Pink Pop to właśnie jeden z tych produktów, który spowodowałby u mnie finansowego kaca, gdybym kupiła w ciemno pełne opakowanie :p Ale do rzeczy. 

Pink Pop to krem-żel do twarzy o działaniu nawilżającym, rozjaśniającym oraz przeciwstarzeniowym. Widok adenozyny, kwasu hialuronowego oraz peptydów na liście składników może sprawić, że będziemy mieć duże oczekiwania co do efektów stosowania. Według producenta, rzekome kapsułki pielęgnacyjne (które okazują się być zwykłymi kuleczkami oleju roślinnego) pękają przy kontakcie ze skórą, uwalniając "ekstrakty odżywcze i nawilżające", mające nadać naszej cerze optymalny poziom nawilżenia oraz promienny, zdrowy wygląd. Kosmetyk ma również zapobiegać zmarszczkom i rozjaśniać cerę. Hm, spójrzmy bliżej.

 

Żel jest koloru jasnoróżowego z białymi kuleczkami. To nic innego, jak kuleczki oleju roślinnego, łatwo rozprowadzające się z resztą produktu. Jak już o nim piszę, to muszę dodać, że stał się on u mnie przyczyną okropnie zapchanych porów :| Produkt pachnie świeżo ale jednocześnie czuć dosyć wyraźną nutę alkoholu. 


Żel rozprowadza się łatwo i szybko; praktycznie nie ma po nim śladu na skórze, tzn. żadnego efektu wilgotnej cery czy błyszczenia na twarzy. Zostawia natomiast lekki film wyczuwalny przy dotyku, charakterystyczny dla produktów z silikonami.

Po nałożeniu skóra sprawia wrażenie nawilżonej ale to tylko pozory. Stosując go przez jakiś czas, nie zauważyłam polepszenia stanu cery, jej nawilżenia ani rozjaśnienia. Jedyna zaleta jego stosowania to nieosadzanie się makijażu w liniach przez cały dzień. 

Jednym słowem, dobrze zrobiłam, kupując jedynie próbkę ;) Cieszy mnie, że mnóstwo kosmetyków azjatyckich można wypróbować bez ruiny dla portfela, oszczędza to frustracji w przypadku nietrafienia z danym kosmetykiem w potrzeby naszej cery.

Konsystencja: żelowa 

Zapach: świeży, czuć alkohol

Kolor: jasnoróżowy z białymi kuleczkami

Cena:   47~130zł

Pojemność: 50ml

Dostępność: ebay, zagraniczne sklepy internetowe [mała uwaga: przeglądając strony w celu sprawdzenia cen, rzuciło mi się w oczy, jak mało sprzedawców oferuje produkt, gdzieniegdzie jest on wyprzedany - czyżby był wycofywany?]



sobota, 4 maja 2013

My Beauty Diary Southern France Apricot Mask [recenzja + skład] [wycofano w 2014]


SKŁAD/ INCI: Water, Glycerin, Butylene Glycol, Propylene Glycol, Prunus Armeniaca (Apricot) Fruit Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Coix Lacryma-Jobi (Job’s Tears) Seed Extract, Triethanolamine, Polysorbate 20, Methylparaben, Sodium Hyaluronate, Xanthan Gum, Sodium PCA, Citric Acid, Laminaria Digitata (Oarweed) Extract, Centella Asiatica Extract, Hydrolysed Rice Protein, Sorbitol, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Gentiana Lutea Root Extract, Malva Sylvestris (Mallow) Flower Extract, Saccharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Acer Saccharum (Sugar Maple) Extract, Citrus Anrantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Peel Extract, Styrene/ Acrylates Copolymer, Dimethylsilanol Hyaluronate, Carbomer, Polyglutamic Acid, Sodium Hydroxide, Fragrance. 

My Beauty Diary to jedne z najbardziej popularnych maseczek typu 'sheet mask' na rynku azjatyckim i zaryzykowałabym stwierdzenie, że najlepsze. Mają swoje zwolenniczki w osobach różnych azjatyckich aktorek czy modelek, które często ich używają, np. tajwańskich sióstr Dee i Barbie Xu. Maski posiadają mnóstwo ekstraktów z cennych w pielęgnacji azjatyckiej roślin i owoców, czym biją na głowę sheet masks konkurencji. Produkowane są na Tajwanie. Producent chwali się również, że materiałem używanym do maseczek jest najlepsza, mięciutka, wielowarstwowa bawełna specjalnie sprowadzana z Japonii, która świetnie przylega do skóry [muszę przyznać mu rację ;P].

Oferta MBD jest spora, mamy do wyboru cały tabun maseczek na różne okazje czy problemy z cerą - są jeszcze inne kosmetyki, np. do demakijażu oczu, sleeping pack'i czy równie popularne płatki pod/ na oczy.  Linia maseczek dzieli się na Natural Key Line (podstawowa) oraz luksusową. 

Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na to, iż maseczki MBD są masowo podrabiane w Chinach i bardzo łatwo jest na takie podróbki natrafić na serwisie ebay. Jeśli ktoś ma obawy przed zakupem złego produktu, wtedy lepiej kupić je w jakimś sprawdzonym sklepie internetowym. Dla tych, którzy chcieliby nauczyć się rozróżniać prawdziwe i fałszywe opakowania, w internecie jest cała masa zdjęć porównawczych i opisów. Generalnie cena oryginalnych maseczek nie schodzi poniżej 13USD, więc warto na to też zwrócić uwagę.

Ja od siebie chcę jeszcze tylko dodać, że nie każda zmiana na opakowaniu musi oznaczać podróbkę. Jedno ze swoich opakowań kupiłam na ebay od amerykańskiego importera, i opakowanie to ma mały detal, który różni go od opakowania tajwańskiego - mianowicie, brak czerwonego jabłuszka z przodu z opisami po chińsku. Opakowania samych maseczek na rynki, gdzie językiem dominującym (lub jednym z nich) jest angielski (np. Singapur), również nieco się różnią, przykład poniżej:
Po lewej: maseczka z Tajwanu; po prawej: maseczka z USA.

Głównym składnikiem prezentowanej tu maseczki jest brzoskwinia - taki jest też jej zapach (mniam, mniam ^_~). Jest ona przeznaczona głównie do cery suchej lub takiej, która potrzebuje dodatkowego nawilżenia. Kupiłam ją na zimę i sprawdziła się bardzo dobrze, czy to na co dzień, czy to po locie samolotem - gdzie, jak wiadomo, powietrze jest bardzo suche. Oto, co obiecuje producent (w skrócie): 
"My Beauty Diary Southern France Apricot Mask zmiękcza, wygładza i silnie nawilża skórę. Wyciąg z brzoskwiń z południowej Francji zapewnia doskonałe działanie nawilżające. Posiada wyciągi z wysoce nawilżających ziaren, takich jak owies, łzawica i hydrolizowane proteiny ryżu, które odżywiają suchą skórę. Pomaga utrzymać jędrność, elastyczność oraz przejrzystość cery".







W tej maseczce podoba mi się to, że do jednej strony jest przyklejona folia zabezpieczająca (poniżej), co jest bardzo higieniczne. Poza tym zawiera dużo esencji, tak więc możemy ją dodatkowo wykorzystać, nakładając na szyję :)



Sheet mask należy rozwijać delikatnie i powoli, żeby nic się nie porwało. Na opakowaniu napisane jest, aby trzymać ją na twarzy ok. 20~30 minut ale ja zawsze trzymam, aż nie wyschnie, tj. około godziny. Materiał jest bardzo mięciutki i cienki, jednym słowem przyjemnie się go nosi :D Maseczka dobrze przylega do skóry i nie wymaga częstych poprawek.

Te rozerwane fragmenty przy oczach to moja sprawka, co by lepiej dopasować materiał ;p
 
Po zdjęciu maski należy wklepać pozostałą esencję do wchłonięcia, nie spłukiwać. Esencja sprawia, iż skóra nie przetłuszcza się tak szybko, i pozostawia cerę w ładnym stanie.
Efekty? Mięciutka, przejrzysta skóra. Lekko zmniejszone pory. Cera rozjaśniona i promienna. No i przede wszystkim dobrze nawilżona :) 

Materiał: cienka, mięciutka bawełna, dobrze przylega do skóry
Zapach: brzoskwiniowy
Cena: 40~64zł
Ilość w opakowaniu: 10 (na niektórych aukcjach lub w sklepach internetowych można kupić pojedyncze lub podwójne sztuki)
Dostępność: ebay, zagraniczne sklepy internetowe 

 

Denko maj 2015

Miesiąc maj już minął (co prawda 2 tygodnie temu ale kto tam by się czepiał szczegółów), a zatem pora na kolejne denko. Zebrało się kilka r...